niedziela, 27 maja 2012

Włosy


Chyba jedyna rzecz, na którą nigdy nie narzekałam i która nigdy nie sprawiała mi kłopotów - moje włosy <3

Co do pielęgnacji, to, no wiecie, myję je... Serio, myję je co drugi dzień dowolnym szamponem, odżywki praktycznie zawsze zapominam użyć, nie suszę suszarką praktycznie nigdy no i czeszę je co rano. I to wszystko.

Plusy:
- długie - zmierzyłam: 68 cm i przecież rosną! 
- grube - u fryzjera zawsze jest to samo: pani, która ma mnie strzyc przychodzi i łapie moje włosy. Następuje chwila ciszy, następnie pani woła wszystkie inne Panie, żeby przyszły zobaczyć...
- niezniszczalne - serio, mogę zrobić wszystko, a one dalej uparcie tak samo ładne są
- nie całkiem błyszczące - bo ja jakoś tak mam, że wolę włosy bardziej matowe
- modnie rozjaśnione końcówki - całkiem przez przypadek!  Raz, jakieś 3,5 roku temu, pofarbowałam włosy na kolor troszkę ciemniejszy od mojego. Po wieeelu myciach kolor całkiem zniknął a włosy sprały się   do koloru jaśniejszego, niż mój naturalny. A potem rosły, rosły i rosły i akurat gdy pojawiła się ta - nomen omen - dziwna moda na to, by dole pół włosów rozjaśniać, moje właśnie tak wyglądały. Ot, wyrocznia mody ze mnie ;)

Minusy:
- gumka z H&M jest za mała! 


Poważnie, przyszłoby Wam do głowy, żeby gumkę przed kupieniem przymierzać? Ona ma prawie 4cm średnicy, ale się nie dopina. Na szczęście pasuje na koniec warkocza:


 To jest oczywiście bardzo poważny problem... żartuję ;) Moje włosy nie mają minusów!

środa, 23 maja 2012

Ładna kawa to podstawa


O swym gorącym uczuciu do kawy wspomniałam już przy okazji prezentowania Wam podwieczorku z musem bananowo-czekoladowym. Teraz to trochę rozwinę.

W przeciwieństwie do znacznej większości ludzi, których znam, nie piję mocnej kawy gdy jestem śnięta, dla efektu pobudzenia. Prawdę mówiąc wolę ją wypić gdy jestem wypoczęta, bo wtedy mogę się nią delektować. Mamy w domu bardzo fajny ekspres (chwała mojej Mamie!)

Można w nim ustawić trzy poziomy mocy kawy (prawie jak Gwiezdne Wojny...). Zawsze wybieram tę najsłabszą, bo po pierwsze naprawdę najbardziej mi smakuje, a po drugie dzięki temu nie czuję się bardzo winna, gdy robię sobie drugą kawę tego samego dnia...

No i jest w ekspresie też dysza produkująca parę, którą można sobie spienić mleczko... Powiedzmy sobie szczerze, nie ejst to rozwiązanie na co dzień, bo jednak takie przygotowanie kawy chwilę trwa, ale... spójrz na  swoją kawę. Potem spójrz na zdjęcie na górze tego posta i jeszcze raz na swoją kawę. Niestety nie wygląda ona jak moja kawa. Bo nie wiem jak Wy, ale ja uważam, że im ładniejsza kawa, tym smaczniejsza ;)

Nie bójcie się, w większości piję najzwyklejszą kawę - dużą białą - z mlekiem zagęszczonym z błonnikiem lub magnezem. Biorę ją sobie rano na wynos w przenośnym termokubku ze Starbucksa z wymiennymi obrazkami, z którego aktualnie spogląda na mnie kot. (NIGDY nie piłam kawy w Starbucksie, kiedyś będę musiała spróbować...) 


Kto mnie rozumie? :)

Małe cudeńka od Smyka

Ostatnio jestem wręcz rozpieszczana ilością korespondencji! Kto by pomyślał, że z bloga - internetu - tyle tradycyjnej poczty może wyniknąć? 

Wczoraj dotarł do mnie list od Smyka:   


A w nim dwie śliczne handemadeowe bransoletki:


Jest to nagroda pocieszenia z rozdania - pocieszenie brzmi, jakby to nie była fajna nagroda, a jest super! Są  taaakie śliczne, na pewno będę je nosić! Z resztą jak na dłoni widać, że są cudne:


Kocham koty, a motorek jest po prostu genialny! No i kot może się wybrać w podróż:


Dziękuję Ci, Smyku! 

niedziela, 20 maja 2012

Pędzelki zakwitły

W ramach złego humoru muszę się czymś pochwalić, żebyście i Wy mnie trochę pochwaliły... ;)

Jak wiecie, już jakiś czas temu dotarły do mnie moje pędzle. Zamierzam się niebawem na ich temat wypowiedzieć (zbieram póki co materiał, tzn. maluję się i maluję, coby wyrobić sobie opinię). Mam też już przewidziane specjalnie dla nich bardzo specjalne miejsce na przechowywanie, ale nie jest ono jeszcze w pełni gotowe, bym je tam wprowadziła. W związku z tym tymczasowo te z nich, których używam codziennie rano - na szybko, bo jeszcze nie oszalałam, żeby dla makijażu wstawać choćby o minutę wcześniej - stoją sobie w takim oto przepięknym kwiatku:

Kwiatek jest rzecz jasna produkcji własnej. Musze powiedzieć, że kilka bitew musiałam z nim stoczyć, żeby zaczął wyglądać przyzwoicie. W zasadzie to obecnie wygląda moim zdaniem nie tyle przyzwoicie, co mega fantastycznie! Nie namawiam do przytakiwania mojemu entuzjazmowi, ale... nie no, żarcik, nie planuję się mścić.



A tak to wygląda z zawartością:




Jak widzicie, kwiatek ma bardzo ciekawe ubarwienie. Wszystko to za sprawą pierwotnego niepowodzenia przy szkliwieniu, po którym wyszedł o-k-r-o-p-n-y! Miałam zamiar dać sobie spokój, bo tak mi się nie podobał, ale dwie miłe osoby namówiły mnie do poszkliwienia go na nowo. Jako że nie miałam nic do stracenia, uległam, i całe szczęście, bo efekt wymieszania szkliw spod spodu z tym czerwonym jest super :)

I na koniec lustereczko moje drogie, czy ja się podobam tobie?



czwartek, 17 maja 2012

Okiełznać brwi

Swego czasu skomplementowałam jedną z koleżanek, mówiąc jej, że ma najładniejsze brwi, jakie w życiu widziałam. W odpowiedzi usłyszałam, że to najoryginalniejszy komplement, jaki usłyszała w życiu, i jeżeli mam ochotę się umówić, to ona ma wolny wieczór ;) Przypomniałyśmy sobie ostatnio tę historię, pośmiałyśmy się trochę opowiadając ją jeszcze kilku osobom i tak mi jakoś ten temat w głowie pozostał.

W związku z tym przedstawię Wam dziś moją Prawą Brew. Mam nadzieje, że będzie się potrafiła zachować, przywita się z Wami ładnie i nie narobi mi wstydu. Chciałabym jej powiedzieć Brwio, bądź grzeczna, jednak to wcale nie jest poprawna forma wołacza od słowa brew. Prawidłowo powinno to brzmieć O brwi, bądź grzeczna, ale jako że takie sformułowanie zakrawa już stylistyką na Pana Tadeusza, to pozostaje mi nie mówić nic.

Istotą rzeczy jest to, że taka mała brew wywołuje nie tylko problemy natury fleksyjnej. Brew mianowicie, jak na byt rodzaju żeńskiego przystało, musi też odpowiednio wyglądać. Pomagam w tym mojej Brwi przy użyciu takiego oto zestawu:


Są to:
- Brązowy żel stylizujący do brwi eybrow Stylist wibo
- cień do oczu essence 06 METROPOLITAN
- pędzelek (do niedawna widoczny na zdjęciu pędzelek do cieni z H&M, teraz coraz częściej pędzelek do eyelinera z EcoTools)

Moje brwi mają dwie wady: są ciemne i niesforne. Wiem, że wiele osób dałoby się pokroić za ciemniejsze brwi, jednak ja uważam, że brew ciemniejsza niż włosy wygląda nieco dziwnie. Przypuszczam jednak, że jeszcze te moje brwi kiedyś docenię. Że niesforność uważam za wadę, raczej nikogo nie zdziwi. 

Tak czy owak, oto, co robię z brwiami: 

Przy użyciu małej ilości cienia poprawiam ich kontur. Tak naprawdę dotyczy to tylko tej wewnętrzenej końcówki brwi, którą lekko zaokrąglam i ujednolicam. Cień ten jest jaśniejszy, niż kolor moich brwi (i pewnie uznacie, że zwariowałam, ale są w nim też błyszczące drobinki, jednak na tak niewielkiej powierzchni, jaką jest tło pod brwią, nic a nic ich nie widać). Tym sposobem uzyskuję lepszy kształt i lekkie rozjaśnienie ;)

W drugim i zarazem ostatnim kroku staram się okiełznać wszystkie włoski we w miarę możliwości jednym kierunku za pomocą żelu. Tym, którzy nie muszą się uciekać do takich rozwiązań, zademonstruje jeszcze, jak taki żel wygląda od środka.                                                                            -->
Jak widać, posiada szczoteczkę, praktycznie identyczną z tymi, które są w tuszach do rzęs. Na opakowaniu napisane jest tinted eyebrow gel with thickening effect, czyli teoretycznie żel powinien nam jeszcze dawać efekt pogrubienia, ale ku mojej ogromnej radości, jeśli nie przesadzi się z ilością, efekt ten nie zachodzi. 


I tak oto, po długich wywodach, jestem gotowa pokazać Brew. Oto i ona: 

PRZED                             i                  PO zabiegach     

niedziela, 13 maja 2012

Mus bananowo - czekoladowy


Ten apetycznie wyglądający deserek jest świetną sprawą, gdyż nie dość, że jest - jak na deser - wyjątkowo lekki i bezpieczny dla naszych figur, to jeszcze jego przygotowanie to dosłownie chwila! 

Składniki są bardzo proste: 
- banan
- serek homogenizowany naturalny/śmietankowy (choć przypuszczam, że i waniliowy się nada) - wedle uznania, ja wzięłam light
- gorzkie kakao

Ilość bananów i serków uzależniamy od tego, ile musu zamierzamy przygotować, zaś ilość kakao od tego, ile nam się podoba :D

Niezbędnym narzędziem będzie tutaj blender + wysoki pojemnik do mieszania, a do podania najlepiej nada się coś przezroczystego - pucharki lub miseczki, ale mogą być i zwykłe szklanki. 
Obranego banana kroimy w mniejsze kawałki, wrzucamy do pojemnika, dokładamy do tego serek i miksujemy, aż nie będzie grudek, a zaczną pojawiać się bąbelki - to znaczy, że mus się napowietrzył.
Następnie dosypujemy kakao i mieszamy, aż wszystko uzyska jednolity kolor. Deser nie wymaga dosładzania, jeżeli banan był dojrzały, jeśli zaś nie, jeśli zaś nie, można dodać nieco cukru - o ile ktoś ma ochotę.

Gotowy mus przelewamy do pojemniczków. Co do udekorowania, można pofantazjować. Ja swój posypałam orzeszkami piniowymi, ale świetnie nadadzą się też inne orzechy, wiórki kokosowe, porcja bitej śmietany lub każda inna rzecz, która przyjdzie Wam do głowy.

A teraz co mi tam, pochwalę się, jaką ładną kawę sobie do tego zrobiłam:


W ogóle bardzo uszczęśliwia mnie fakt, że nauczyłam się robić porządną piankę, która nie opada, a także takie prawdziwe, warstwowe latte (którym pochwalę się, jak jakieś sfotografuję...)

Też jesteście takimi kawomaniakami? 

piątek, 11 maja 2012

Ja i mydło

Jedną mydelniczką własnej produkcji zdążyłam się Wam już pochwalić, a w kolejce są kolejne trzy (dwie już gotowe i jedna w fazie produkcji) oraz kolejny pojemnik na mydło w płynie. Na fali zainteresowania całym tym okołoumywalkowym interesem uznałam, że jak już nadejdą wakacje, spróbuję sama zrobić mydło.
Znalazłam już kilka ciekawych przepisów, ale na to na serio potrzeba czasu, miejsca do bałaganienia (a w domu póki co remont) i składników (a więc wyprawa do sklepu niezbędna).

Jak byłam mała, mieliśmy w domu pastę mydlaną w takim wiaderku. Stała w łazience obok pralki, zdaje się, że można jej było używać również do prania. Czasem otwierałam ją sobie i wąchałam. Miała taki surowy, czysty zapach. Teraz przy tych remontach coś podobnego pojawiło się w domu - półkilogramowe wiaderko bardzo gęstej pasty, służy do czyszczenia pędzli malarskich, prania odzieży roboczej i gruntowania ścian (info z pudełeczka :D). Więc znów sobie czasem wąchnę.

A ja mydło lubię na dwa sposoby - albo nieperfumowane niczym (szare; kiedyś kupiłam czysto oliwkowe w Grecji, poezja!) lub perfumowane czymś bardzo specjalnym, żadne tam masowe produkcje 'wiodących' firm. 


I akurat tak pochylając się nad tą
całą rozmydloną tematyką, znalazłam
bardzo związane z nią rozdanie... :)


"Pokażę Wam moje korale koloru pastelowego..."


Nie będę się na ten temat nie wiem jak rozpisywać, bo korale jakie są, każdy widzi. Zrobione są oczywiście z gliny, szkliwione pieczołowicie różnymi eksperymentalnymi kolorami. Nawleczone na miękki rzemyczek, oddzielone supełkami i wykończone kawałkiem łańcuszka. Z kokardek ostatecznie zrezygnowałam, bo chociaż na zdjęciu wygląda to super (dlatego tak to Wam pokazuję), to jednak ogranicza uniwersalność takiego naszyjnika. 

Nie są może lekkie, ale do bardzo ciężkich też nie należą, z resztą ja lubię czuć, że coś mam na szyi. No i żadna masowa plastikowa produkcja nie zastąpi porządnego hande-made'u!

W ogóle to muszę Wam tu niebawem przedstawić cykl pokazujący co i jak dzieje się, zanim ceramiczny przedmiot jest gotowy, to będę mogłam Wam podawać więcej ciekawych informacji, opisując jakąś nową rzecz :)


niedziela, 6 maja 2012

Owocowa rozkosz dla ust

Dziś pokażę Wam mój ulubiony błyszczyk. W posiadanie weszłam całkiem przypadkiem i mam go tak już od jakiegoś czasu. Lubię go za wygląd, zapach, smak i niejedną historię z nim związaną. Na dobry początek zobrazujmy temat:

Słoiczek jest dość duży, ma ok. 3,5 centymetra średnicy i tyleż wysokości. Jest też solidny, nie mam obaw, że po wrzuceniu do torby pęknie lub samoistnie się otworzy. Po otwarciu natomiast wygląda to tak:


Zapach mango i papai jest absolutnie boski. Starczy powiedzieć, że permanentnie ktoś mi go podbiera w celach inhalacyjnych ;)
Błyszczyk przyjemnie nawilża, ma delikatny owocowy posmak i - na co szczególnie zwracam uwagę - nie ma ciężkiej ani kleistej konsystencji. Koloru nie zostawia w zasadzie wcale, więc można używać w dowolnym momencie.

Jak już wspomniałam, błyszczyk znalazł się u mnie tak naprawdę przypadkiem. Tata koleżanki będąc w Anglii, kierowany nieznanymi nam pobudkami, kupił jej po jednym z każdego z dostępnych smaków błyszczyków tej firmy. No i tak to nieoczekiwanie weszłam w posiadanie jednej sztuki.

A tak to sobie teraz pisząc właśnie przypadkiem zorientowałam się, że pewne produkty tej firmy są dostępne również w Douglasach :D Co prawda w Polsce nie ma błyszczyków (już wiem co kupię przy najbliższej bytności w Niemczech...), ale są balsamy do ciała, płyny do kąpieli... Coś czuję, że muszę tam pójść i troszkę pobankrutować :D

TAG: Wiem co jem!

Otagowałam się niejako sama, korzystając z tego, że Aaliyah napisała u siebie "Oraz wszystkie z Was które mają ochotę odpowiedzieć na ten tag", a ja bardzo taką ochotę właśnie miałam. 



Zasady:

1. Napisz, kto Cię otagował i przedstaw zasady

2. Zamieść banner i odpowiedz na pytania
3. Otaguj kolejne 5 osób :)

Pytania:

1. Czy uważasz, że odżywiasz się zdrowo?

Tak. Uważam na to, żeby nie przesadzać w żadną stronę - nie jeść za dużo ani za mało i żeby wszystko było zbilansowane. 

2. Czy zwracasz uwagę na skład produktów spożywczych? Jeśli tak, to jakich składników unikasz?

Zwracam. Czytam skład prawie wszystkiego, co mam zamiar kupić. Staram się wybierać produkty bardziej naturalne. Unikam rzeczy dodatkowo dosładzanych, jeśli nie jest to konieczne. Rozumiecie, nie będę protestowa przeciwko cukrowi w cieście, ale w mieszance przypraw do ziemniaków? Skoro konkurencja umie zrobić bez... To samo tyczy się soków owocowych. A nie wspomnę już o produktach, które w ogóle nie powinny mieć składu. Mięso mielone, śmietana, miód, masło... tam nie powinno być nic dodatkowego. 
Mimo tego jest kilka produktów, których skład nie zachwyca, a ja kupuję je z pełną tego świadomością, bo po prostu je lubię. 

3. Jesz dużo owoców i warzyw?

Tak, uwielbiam jedne i drugie. Dzień bez sałatki jest dniem straconym, lubię też różne (albo i wszystkie) warzywa na ciepło - z ulubionych to np. szpinak czy buraczki. I melony. Bo  nie zapominajmy,  że melony to też warzywa. Owoce też podjadam przy każdej możliwej okazji, pomarańcze, jabłka czy banany to stały element dnia... a teraz już czekam na lato i czereśnie :3

4. Czy kiedykolwiek się odchudzałaś? Na jakiej diecie? Zamierzasz się odchudzać w przyszłości?

Tak. Zaczęłam we wrześniu i schudłam od tego czasu... dużo. Czternaście kilogramów, ściślej rzecz ujmując. Nie zamierzam się bardziej odchudzać, bo teraz jestem dokładnie na środku prawidłowej wartości BMI dla mojego wzrostu, w związku z czym zamierzam tu zostać. Dieta była głównie taka, żeby nie jeść rzeczy ewidentnie tuczących, trochę się poruszać... No i zadziałało.

5. Czy czujesz się dobrze w swoim ciele?

Tak. Wiadomo, czasem coś mi nie pasuje, ale jest to kwestia lepszych i gorszych dni. Natomiast w ogólnym rozrachunku jestem bardzo zadowolona (cóż mogę powiedzieć, miałam farta, gdy przydzielali typ figury, nigdy nie wyglądałam źle, nawet ważąc więcej, bo mam dobre proporcje)

6. Jaka jest twoja ulubiona potrawa?

Och, jak mam się zawęzić do tylko jednej rzeczy? To absolutnie nie możliwe. Powiem, czego nie lubię: ananasa z puszki, rzodkiewki i alkoholu. Nie przepadam też za rzeczami zbyt słonymi lub zbyt słodkimi. 

7. Czy lubisz gotować?

Mogłabym zamieszkać w kuchni.

8. Co chciałabyś wyeliminować z diety, a co do niej wprowadzić i dlaczego?

Wyeliminowałabym napoje gazowane, bo jest to sama chemia. Nie piję ich jednak za dużo i za często, więc może nie zacznę świecić w ciemności. A wprowadzić... kurczę, ja jadam praktycznie wszystko, więc nie wiem, co jeszcze więcej mogłabym wprowadzić. Niech będzie tak: chciałabym częściej jeść warzywa surowe. 

9. Czego nie możesz przełknąć a co mogłabyś jeść cały czas?

Nie przełknę piwa. O ile innych alkoholi mogę spróbować (aby moja ocena "o fuuuj" nie była bezpodstawna), tak zapach piwa jest dla mnie po prostu nie do zniesienia, więc nie ma opcji, żebym je wypiła. Cały czas mogłabym jeść różne rodzaje ryb. Wędzone, smażone, surowe, marynowane... Ryby górą!

10.Ile posiłków jesz dziennie?

Różnie to bywa. Waha się to od 3 do nawet 10. Ta duża liczba wynika z tego, że jem bardzo wolno i na przerwie między zajęciami na uczelni nie jestem w stanie zjeść całego drugiego śniadania, więc rozkłada mi się to na kilka razy i wychodzi takie oto mnóstwo posiłków. 
Są też dni, że kompletnie nie jestem głodna, ale staram się wtedy zjeść coś chociaż 2-3 razy. Chyba, że jest to brak apetytu spowodowany bardzo silnymi emocjami (zwłaszcza pozytywnymi), to nie ma siły, która by mnie skłoniła do jedzenia. 

11.Wypijasz odpowiednią ilość wody? ( min. 8 szklanek dziennie) ?

Raczej tak, o ile tylko mam do niej dostęp.


Taguję:
1. Dziewczyny z WeKaBlog - jesteście dwie, więc nie wiem, czy napiszecie to razem, czy każda z osobna... :)
2. Bibelotkę - bo lubię jak piszesz :)
3. ekologia-nacodzien - bo jeśli Ty na to odpowiesz, to dowiem się pewnie wielu mądrych rzeczy o jedzxeniu w zgodzie z naturą :) 


... no i tu mam problem. Nie ma siły, żebym wymyśliła teraz 5 osób, bo nie chcę nikogo uszczęśliwić na siłę. Mam nadzieje, że otagowanie mniejszej ilości będzie mi darowane. Jeśli ktoś by chciał wskoczyć na wolne miejsce, to proszę krzyczeć! 

czwartek, 3 maja 2012

Dzień poczty

Wczoraj po południu wróciłam do domu i zastałam w skrzynce pocztowej aż dwie przesyłki. W porównaniu ze zwyczajową ilością poczty, którą otrzymuję (czyli zerem...) to istne szaleństwo! 

Pierwszy list przyszedł do mnie od Lili


W kopercie ozdobionej uroczym motylkiem był śliczny minizestaw do pakowania upominków: 


Teraz ja też mam już gotowy list, który jutro poleci do Lili. Jest w nim niespodzianka, więc miejmy nadzieję, że przesyłka dotrze do Niej bez problemu i będzie mogła Wam powiedzieć, cóż to takiego :)



No i ostatnia przesyłka. Moje długo wyczekiwane pędzle do makijażu! I co? I oczywiście przez dosłownie pół godziny nie było nikogo w domu i skończyłam z awizem :D 


Jak widać, nie jest ono z Poczty Polskiej, tylko od jakiegoś prywatnego dostarczyciela. Punkt obsługi klienta znajduje się 6 przystanków ode mnie. Jutro czeka mnie więc następująca wycieczka: najpierw biegnę na tradycyjną pocztę nadać list do Lili. Stamtąd wybieram się w nieznane, czyli szukać POKu, gdzie czekają na mnie moje piękne pędzle. A potem cały dzień spędzę z nimi (w torbie), gdyż muszę odwiedzić jeszcze kilka instytucji, ale w tak dobrym towarzystwie to będzie sama przyjemność :)